wtorek, 5 lutego 2013

Posted by Unknown |




Podzielę się z Wami fragmentem mojej książki "Spektrum" oraz rozmową telefoniczną doktorki z reporterem, która zleciła mi wstrząsy insulinowe. Fragment książki dotyczy mnie, choć jest pisany z innej perspektywy. 




"Na czym to polegało? Najpierw przypinano go pasami, by przy wstrząsie insulinowym nie spadł z łóżka lub w inny sposób nie zrobił sobie krzywdy. Po przedawkowaniu insuliny, którą wstrzykiwano mu przez cienką igłę dużej strzykawki, powoli zasypiał. Wtedy wszyscy opuszczali pokój. Nikt nie mógł na to patrzeć. Po kilku minutach zapadał w śpiączkę, zalewał go pot, z ust toczyła się piana niczym u wściekłego zwierzęcia. Później dawał się\słyszeć przerażający krzyk płynący z jego suchych ust: „Ratujcie, błagam!”. Po chwili  następowała cisza, ale była to tylko cisza przed burzą. Czasami zaglądała do niego pielęgniarka, by pogładzić jego stopę kluczem. Podobno w ten sposób dowiadywała się, w jakiej jest fazie śpiączki. Powinien być podłączony pod wiele aparatur, ale kogo to obchodziło. Później, choć nie zawsze, przychodziło najgorsze… Rzucało jego ciałem, łóżko, na którym leżał, suwało się po całym pokoju, było to słychać wszędzie! Przytrzymujące go pasy, mimo ogromnej wytrzymałości, wyglądały jakby miały zaraz zostać rozerwane na strzępy. Wstrząsy były bardzo silne. Po kilku godzinach koszmaru wstrzykiwano mu dożylnie glukozę, by go wybudzić. Często przyglądaliśmy się pełni lęku, czy na pewno otworzy oczy. Budził się cały mokry, jakby ktoś wylał na niego kilka wiader wody, z ust nadal spływała mu piana, nie pamiętał, jak się nazywa ani gdzie jest. A personel to bawiło… Nie miał czucia w członkach, więc pielęgniarki
sadzały go, opierając o ścianę, i starały się nakarmić. Po kilkunastu minutach odzyskiwał pamięć i czucie w ciele.Musiał wtedy wypić szklankę rozpuszczonego cukru, gdyż w szpitalu nie było glukozy w proszku. Leżał jeszcze chwilę, cicho płacząc – tak by nikt nie widział – i szedł pod prysznic. Droga, którą pokonywał, zdawała się nie mieć końca, gdyż ciągle miał zaburzenia wzroku i niezupełnie odzyskał władzę w nogach. Salowa zmieniała mu mokrą od potu pościel i po chwili wracał uśmiechnięty, lecz z oczami czerwonymi od płaczu…"
Fragment książki "Spektrum" opisujący terapię jaką na mnie przeprowadzano.

A oto rozmowa reportera z doktorką, która mi zleciła ten koszmar:

 "Lekarka, która stosowała na Krystianie elektrowstrząsy i śpiączki insulinowe, pracuje dziś w innej placówce w tym samym mieście. Jest ordynatorką oddziału psychiatrii. A oprócz tego konsultantką w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży na całe województwo.
– Czy stosowała pani na swoich pacjentach śpiączki insulinowe? – pytam w rozmowie telefonicznej.
- Było wielu pacjentów, którzy uważali, że nie ma lepszej metody. Skutki uboczne? No, czasami ktoś przybrał na wadze.
– Dlaczego zaprzestano ją stosować?
– Bo w obiegu pojawił się nowy typ insuliny. Zupełnie nieskuteczny. Wprowadzaliśmy pacjenta w śpiączkę, a on po jakimś czasie sam się wybudzał, bez podania glukozy.
– Kiedy zrezygnowano ze śpiączek?
– Nie jestem pewna, ale chyba jakoś w latach 80.
– Pewien chłopak twierdzi, że zastrzyki z insuliny dostawał jeszcze kilka lat temu. Na oddziale, którym pani kierowała. Pokazał mi wypis ze szpitala.
– To niemożliwe... – pani doktor jest zniecierpliwiona. – A w ogóle, to o co temu panu chodzi? Czasami pacjenci lubią zmyślać. Proszę mi powiedzieć, czego ten pan chce? To naprawdę niemożliwe. Kilka lat temu? Nie wiem. Może akurat nie było mnie na oddziale?"

Tekst pochodzi z reportażu w Tygodniku Powszechnym.
http://tygodnik.onet.pl/1,79446,druk.html


Nigdy nie zawiodłem się na człowieku tak bardzo jak na tej Pani doktor. Wyrzekła się mnie i tego mi zrobiła... Zwłaszcza ten fragment rozmowy telefonicznej z reporterem uświadomił mi jak daleko gdzieś miała cierpienia swoich pacjentów:

"– Czy stosowała pani na swoich pacjentach śpiączki insulinowe? – pytam w rozmowie telefonicznej.
– Tak, były bardzo uciążliwe. Szczególnie dla personelu szpitala – twierdzi. – Pacjent był wprowadzany w głęboką hipoglikemię. Trzeba było go bez przerwy pilnować. Gdyby pojawiły się powikłania, a nikogo nie byłoby przy łóżku, mógłby umrzeć"

Kochana Pani doktor! Metoda dla personelu była uciążliwa?! Ta terrorapia stała się moją traumą z której nie wiem czy kiedykolwiek się otrząsnę...

piątek, 1 lutego 2013

Posted by Unknown |
Jesteście ze mną. Tutaj na blogu. Czytając moją książkę. Pisząc wiadomości. Dzięki Wam, wiem, że moja choroba ma sens. Że jestem potrzebny. Dziękuję Wam za to! Jeszcze przed ukazaniem się w zeszłym roku mojej książki, swoje zaburzenia traktowałem jako przekleństwo. Teraz wiem, że są darem. Wczoraj ukazał się reportaż o mnie w Tygodniku Powszechnym. Samo ukazanie się go było dla mnie stresem porównywalnym do tego, gdy moje "Spektrum" wylądowało na półkach księgarń. Bałem się jak zostanie przyjęty. Kolejny raz przekonałem się, że obnażanie duszy ma sens. Z czasów szkoły pozostał u mnie wstyd związany z moimi zaburzeniami. Wstyd minął i już nie powróci, dzięki Wam.
Nie uważam się za nienormalnego. Normy tworzy większość a jak wiadomo większość też może się mylić :)
Cieszę się, że jesteśmy tu razem i mam nadzieję, że nie zerwie się ta nasza wirtualna znajomość. Wirtualny świat jest czasami bardziej rzeczywisty od tego realnego. Zwłaszcza wtedy, gdy wylewamy w nim swoje uczucia. Mało kto potrafi zrobić to w stu procentach szczerze, patrząc komuś w oczy...