- Przepraszam mamo - Tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić. Nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Boli mnie całe ciało. W moje żyły wdziera się płyn z kolejnej kroplówki. Jestem jeszcze senny. Zamykam oczy i ponownie zasypiam. Budzę się po godzinie a może kilku dniach? Nie wiem... Rodzice są obok mojego łóżka. Milczą. Nie zamieniają ze sobą nawet jednego słowa.
- Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego próbowałeś odebrać sobie życie? - Moja mama nie ma już chyba łez. Przez całą noc wszystkie wypłynęły z jej oczu.
- Nie wiem... Byłem bardzo smutny... Kiedy wrócę do domu? Nie chcę już tutaj być... - Nawet gdy do nich mówię, nie patrzę im w oczy. Jest mi wstyd.
- Pojedziemy dzisiaj do twojej doktorki do Lublina. Porozmawia z tobą. Dobrze ci to zrobi.
Nie odpowiedziałem. Jest mi wszystko jedno, chociaż najchętniej przespałbym najbliższy tydzień. Muszę odpocząć. Nie zdawałem sobie wtedy jeszcze sprawy z tego, że "odpocznę" przez kilka tygodni w szpitalu psychiatrycznym wśród czasami niebezpiecznych szaleńców. Miałem tylko porozmawiać z psychiatrą. Nie wiedziałem, że rozmowa ta potrwa ponad miesiąc...
Trzydzieści sześć godzin wcześniej.
Mam dość! Od dwóch tygodni biorę jakieś psychotropy. Czuję się po nich gorzej. Z każdym dniem jestem coraz słabszy. Siadam na łóżku. rozkładam na nim wszystkie listki z tymi "wspaniałymi" pigułkami. Sięgam po żyletkę, ale nie przecinam sobie żył. W tle leci Myslovitz. Ta sama piosenka w kółko. Słucham jej od kilku dni bez przerwy. Biorę do rąk ulotkę leku od pani doktor. Czytam na głos fragment o tym, że lek może wywoływać myśli samobójcze. Mam piętnaście lat. Jestem już oficjalnie uznany za szaleńca. Wybucham płaczem. Nie wiem co się ze mną dzieje. Ktoś mnie obserwuje. Czuję jego spojrzenie. Budzi we mnie lęk. Świat, na który patrzę zmienia barwy. Wydaje się być obrazkiem z książeczki dla dzieci. Sztuczny i niewyraźny. W głowie słyszę ciągle - Zabij się idioto! zrobisz wszystkim przysługę. Tacy jak ty nie powinni się rodzić! Jesteś beznadziejny! Lepiej dla wszystkich będzie jeśli umrzesz!
Wyjmuję tabletki z opakowania. Jest ich cała garść. Mówię cicho "Boże wybacz" i łykam wszystkie...
Piętnaście lat później.
Żyję. Nadal biorę leki, które nadal mi nie pomagają. Cierpię ale jestem szczęśliwy. Bardzo. Kocham życie a ono kocha mnie. Mam kilka niespełnionych ambicji, ale chowają się one w cieniu spełnionych marzeń. Teraz już wiem, że każdy oddech, każde uderzenie serca jest cudem a ja jestem tego świadkiem. Czego więcej chcieć od życia?
Przechodziłam przez coś podobnego, ale też to wszystko przezwyciężyłam. Człowiek jest silniejszy od tabletek, gdy ma wokół siebie przyjaciół;)
OdpowiedzUsuńDzień dobry Panu! :)
OdpowiedzUsuńBardzo się ucieszyłam znajdując Pańskiego bloga, bo lekturę "Spektrum" mam już za sobą. Z ciekawością czytam co też Pan tu skrobie. Widzimy się prawie codziennie i zawsze wydawał mi się Pan bardzo ciekawą osobą, a jednak za każdym razem kiedy wczuwam się w Pana posty odczuwam bardziej i bardziej fakt, że jest Pan naprawdę wyjątkowy. Podziwiam, jak dzielnie walczy Pan z chorobą i chwyta każdy dzień na nowo. Moja depresja trwała tylko 3 miesiące, dlatego pewnie nawet nie mogę się mierzyć z Pańskim cierpieniem, a mimo wszystko to sprawia, że jest mi Pan w pewnym sensie bliski.
Niech Pan nigdy nie zapomina, że jest Pan wspaniały. Mówi się, że jeśli w życiu nie doznaje się cudu, to znaczy, że jest się cudem i w tym przypadku jest to prawda.
Zostanę tutaj chyba stałą czytelniczką i oczywiście, będę wspierała z całego serca :)
KJ, ta od rudej Pani Inspektor :)
Potrafi Pan wykorzystać drugą szansę. Nawet gdy los nie ułatwia Panu życia.
OdpowiedzUsuń