Są
chwile, gdy jesteśmy bezradni. Nic nie zależy od nas. Moja babcia mówi,
by oddać problem Jezusowi i mieć nadzieję. Lekarz, by założyć okulary
przeciwsłoneczne i się przytulać. Bliscy rozkładają ręce. Otoczenie każe
się uśmiechać i wziąć w garść. Słucham tych wszystkich rad. Modlę się.
Mam nadzieję. Uśmiecham i staram się nie okazywać swojego stanu. Na nic
zdają się ich słowa. Jestem bezradny. Leki nie istnieją. Nie takie,
które mogłyby pomóc. Bóg tylko słucha. Nadzieja umiera przedostatnia a
uśmiech boli. Rozglądam się by znaleźć rozwiązanie i zatrzymuję wzrok na
jednym punkcie ściany. Patrzę godzinami...
Osoby
zaburzone tracą nadzieję, gdyż Ona jest zaburzona tak jak oni. Gdy jest
źle, nie da się im wbić do głowy możliwości, że sytuacja się zmieni.
Moja żona mówi - przecież nie może zawsze być źle. Ma rację. Wiem to,
ale nie wierzę. Gdybyśmy mieli pewność, wierzyli, albo chociaż
przyjmowali taką ewentualność o ile łatwiej byłoby znieść cierpienie.
Jestem
w izolacji autystycznej. Wydaję się obojętny. Tak mnie spostrzegają.
Staram się odzywać, być aktywnym a nawet śmiać. Nie wyobrażają sobie jak
wielki to wysiłek...
Parę
dni temu w rozmowie z starszym ode mnie kolegą, ujawniła się przykra
myśl. My Polacy lubimy narzekać. Jacek podał przykład jak witają się w
innych krajach:
- Hello, how are you?
- I`m fine, thanks
U nas rozmowa zaczyna się inaczej:
- Cześć, co u ciebie? Ja ledwo żyję...
-
Weź nie pytaj, masakra. Chodzę od lekarza do lekarza. Rodzina daje mi
popalić a do tego szef się na mnie uwziął. A jak tam twoje wyniki?
Jestem
Polakiem, ale dzisiaj powiem I`M FINE i postaram się ułożyć swoje myśli
tak, by było to szczere! Jak to zrobię? Nie wiem... Ale ponoć nie ma
rzeczy niemożliwych, przeszkód nie do pokonania, są jedynie ludzie,
których łatwo pokonać a ja przecież do nich nie należę :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz